Temat: Pożyczki, wyrazy obce w kontekście dawnej i współczesnej polszczyzny. Omów na wybranych przykładach.

Przenikanie do rodzimego języka obcych wyrazów, elementów wymowy, związków frazeologicznych czy też układów składniowych przeważnie budzi niepokój jego bardziej świadomych użytkowników. Część Francuzów jak diabeł święconej wody unika wyrazów angielskich. Stąd obok nazwy „computeur” (komputer) używają także bardziej francuskiego „ordinateur”. Niemcy podobnie szybko reagują na zapożyczenia. Dlatego też, przykładowo, po pojawieniu się wyrazu „weekend” odpowiedzieli rodzimym „Wochenende”.

Ale zapożyczenia stanowią bardziej skomplikowany proces. Przechodząc do języka polskiego, zauważmy, że już w dobie przedpolskiej (przed konsolidacją państwa polskiego) wzbogacił on swój słownik wyrazami pochodzącymi od bliższych bądź dalszych sąsiadów. „Cesarz” (z gockiego „kaisar”) czy „cerkiew” (z języka grecko-bałkańskiego, za pośrednictwem dialektu staroniemieckiego) są tego przykładem.

Wraz z przyjęciem chrześcijaństwa zaistniała konieczność przejęcia z łaciny – co działo się najczęściej za pośrednictwem języka czeskiego – wielu słów związanych z instytucją Kościoła, liturgią itd. Dla przykładu, „poganin” (czeskie „pohan”, łac. „paganus” – mieszkaniec wsi), „kościół” (czeskie „kostel”, łac. „castellum” – świątynia-warownia), msza (łac. „missa”).

Rozwój państwa wiązał się z powstawaniem coraz to większej liczby miast. A że rodzimych wzorców i praw organizowania takich ośrodków nie było, zakładano je zatem na prawie niemieckim. Stąd i w klasie wyrazów związanych z urządzaniem miast, urzędami, rzemiosłem czy ważniejszymi budowlami mamy liczne zapożyczenia z niemieckiego, np.: ratusz, cegła, sznur, kielnia, kilof, burmistrz, pręgierz.

W późniejszych okresach język polski obficie czerpał m.in. z włoskiego (terminologia muzyczna, nazwy warzyw), tureckiego (nazwy elementów szlacheckiego stroju), francuskiego (szczególnie pojęcia związane ze sztuką), rosyjskiego (język urzędowy), wreszcie angielskiego (rozwój przemysłu i nazewnictwa z nim związanego). Gdyby teraz te wszystkie zapożyczenia odrzucić, to oczywiście cofnęlibyśmy się o kilkaset lat. Co ważniejsze, mimo tych licznych i długotrwałych pożyczek, wciąż mamy do czynienia z językiem polskim. A nawet więcej – właśnie dzięki takiemu „importowi” polszczyzna zdolna jest spełniać wymogi sprawnego narzędzia porozumiewania się.

Zapożyczenia zatem nie są niczym złym, a wręcz przeciwnie – są niezbędne dla normalnego funkcjonowania mowy. Ale zgodnie ze wskazaniem starożytnych należy trzymać się złotego środka. Wobec tego, jeśli nie istnieje żaden rodzimy odpowiednik, to należy przejmować dany obcy wyraz, dostosowując go jednak do wymogów polskiej gramatyki, zwłaszcza zaś fleksji i pisowni. W ten sposób narodził się m.in. nasz „komputer”, wyraz odmienny i pisany zgodnie z polską ortografią (z ang. „Computer”). Jeżeli natomiast wystarczy tylko rozszerzyć znaczenie używanego polskiego wyrazu bądź, przejmując, skorzystać z rodzimych rdzeni, to nie należy przesadzać z innowacjami. Z tego też powodu niepotrzebnym wydaje się wprowadzanie „monitoringu”, bo wystarczy odpowiednio użyć czasownika „pilnować”. W przypadku oddawania za pomocą środków językowych polszczyzny jakiegoś obcego wyrazu mamy do czynienia z „językową kalką, czyli wyrazem, wyrażeniem lub zwrotem utworzonym przez dokładne odwzorowanie obcego wyrazu, wyrażenia lub zwrotu za pomocą rodzimych elementów językowych”. Takimi kliszami (inna nazwa kalek językowych) są w polszczyźnie m.in. „samochód” (z „automobil”), „listonosz” (z „Briefträger”).

 

Oceniając jakiekolwiek użycie w języku polskim wyrazu obcego, zadam więc następujące pytania: 1) Czy jest on faktycznie niezbędny? 2) Czy nie ma żadnego polskiego odpowiednika? 3) Jeśli nie ma, czy w miejsce obcej formy można wstawić taką, która oparta została na rodzimych elementach? Na podstawie tychże pytań pieniący się ostatnio w polskim kontekście językowym wyraz angielski „shop” od razu uznamy za niepotrzebne zapożyczenie. Funkcjonuje bowiem świetnie rodzimy „sklep”, w którym, co ważniejsze, pisownia dokładnie oddaje wymowę. Zatem użycie na szyldzie „shop” w miejsce „sklepu” kłóci się również z ekonomią języka. Kiedy już jesteśmy przy niefortunnych zapożyczeniach, to warto przytoczyć dwa przykłady pochodzące niemalże z ostatnich dni. Pierwszy pochodzi z czasopisma o nazwie, która sama stanowi przejaw niepotrzebnego snobizmu – chodzi tu o „City Magazine“ (numer styczniowy 2004): „Inni twierdzą, że pracę artystyczną i zarobkową daje się pogodzić. Mimo niechęci wobec mainstreamowego kanonu przyjmują komercyjne zlecenia i usiłują przemycić w nich oryginalną nutę estetyczną”.

Można się zastanawiać nad potrzebą użycia angielskiego wyrazu (z polską końcówką fleksyjną –„owy”) „mainstreamowy”. W tekście mowa jest o ewentualnym podziale na prace artystyczne, czyli indywidualne pomysły, i komercyjne, zgodne z wymaganiami rynkowymi. Lepiej zatem i dla komunikatywności przekazu, i dla jego jednorodności, zdanie zawierające obcy wyraz napisać tak: „Mimo niechęci wobec rynkowego kanonu przyjmują komercyjne zlecenia… lub zmieniając nieco bardziej: Mimo niechęci wobec komercyjnych wzorców przyjmują tego typu zlecenia i usiłują przemycić…” (ang. „mainstream” znaczy: akceptowany przez większość ludzi, główny; w kontekście zacytowanego fragmentu chodzi oczywiście o coś, co dobrze się sprzedaje, na co jest popyt).

W innym fragmencie autor sięgnął po wyraz z języka angielskiego (bądź z łaciny), przy czym zastosowanie tego wyrazu nie tylko niepotrzebnie utrudnia zrozumienie tekstu, ale i powoduje jego dwuznaczność („Przegląd”, 30 maja 2004): „Ma też stypendium, w którego zdobyciu pomogła mu trochę ówczesna sława Polski. W Ameryce renomowane uczelnie są nastawione na dywersyfikację studentów. Programowo przyjmuje się osoby z różnych kultur”.

Wersja prostsza (choć nieco dłuższa) mogłaby wyglądać tak: „W Ameryce renomowane uczelnie preferują istnienie różnic kulturowych między studentami. Przyjmuje się więc programowo osoby odmiennych narodowości i wychowane w różnych tradycjach”. Słowo „dywersyfikacja” pochodzi zapewne z angielskiego „diversity” – zróżnicowanie, lub też z łaciny, stanowiącej podstawę i dla słowa angielskiego, „diversitas” – rozmaitość. Przez to, że jest zbyt rzadkie oraz podobne do popularnej „dywersji” (z francuskiego diversion” – dezorganizacja sił wroga) mogą powstać mylące odczytania.

We współczesnym języku polskim ważnym zjawiskiem wynikającym z angielskich wpływów są zmiany funkcjonujących układów składniowych (międzywyrazowych połączeń). Na temat tego zjawiska pisał Jan Miodek: „Ostatnie lata przyniosły jednak taki zalew niezgodnych z tradycją połączeń – właśnie typu „kicz–wrażliwość”, „kicz-struktura”(z członem odróżniającym na pierwszym miejscu), że trzeba mówić o wykształceniu się nowej reguły morfołogiczno- składniowej, przejętej z języków zachodnioeuropejskich -z angielskim na czele. (…) połączenia z pierwszym członem „auto-,, stanowią najliczniejszą grupę wśród tego typu struktur: „auto-naprawa”, „auto-alarm”, „auto-części”, „auto-salon”, „auto-punkt”, „auto-myjnia”, „Auto Świat” (…) Po Wrocławiu jeżdżą autobusy należące do „Sobiesław Zasada Centrum”. W poznaniu dostrzegłem kiedyś „Park Hotel”, każdego zaś dnia o poranku uśmiecha się do mnie przy śniadaniu „nugat krem””.

Zacytowane przez znanego polonistę nazwy, prócz realizowania nowej reguły składniowej, powodują sporo zamieszania swoją pisownią. Raz pisane są z kreseczką w środku, innym razem zaś bez niej. Zważywszy, że w języku polskim od dawna funkcjonuje np. słowo „minispódniczka”, w którym „mini” stanowi człon określający (jaka spódniczka? mini), można rozważać i pisownię łączną.

Ciekawy wynik zapożyczeń stanowi pojawianie się nowych głosek, a ściślej ich pozycyjnych wariantów. Weźmy nazwę znanej dalekowschodniej potrawy z ryb „suszi”. Wyraz ten jest nieodmienny („Zjadłem suszi”, „Nie ma suszi” itp.), stąd zawsze w wygłosie (końcowy segment) mamy interesującą nas głoskę – zmiękczone „sz” (zapisujemy: „ sz’ “). Przykład ten stanowi zjawisko o tyle warte uwagi, że sama głoska „sz” jest tylko funkcjonalnie twarda. Z jej historycznego rozwoju wiemy, iż powstała jako wynik zmiękczenia fonemu „ch”, co rozpoznajemy jeszcze w alternacji (wymianie) „ch”: „sz” (np. „mucha”: „musze”; „duch”: „duszę”. Zatem ta wygłosowa głoska w „suszi” stanowi wynik dwukrotnego zmiękczenia (podobny przypadek znajdujemy w starszym „sinusie” – w głosce pierwszej).

Wcześniej przytoczyłem wyraz „monitoring”. Obok niego możemy wymienić: „kontroling” (często spotyka się wersję wprost przeniesioną z angielskiego, a mianowicie „controlling”, przykładowo w nazwie nowego kierunku studiów ekonomicznych), „sporting” (określenie typu samochodu), „pirsing” (czyli, nazywając rzecz po imieniu, kolczykowanie), „palming” (z medycyny niekonwencjonalnej – ćwiczenie oczu, polegające na zasłanianiu ich dłonią, z ang. „palm” – środkowa część ręki), „jogging”, „marketing”. Tworzą one coraz liczniejszą we współczesnej polszczyźnie grupę rzeczowników utworzonych za pomocą końcówki -ing. Należą one w języku polskim do typu wyrazów synchronicznie obcych, czyli takich, które pomimo wchodzenia w skład słownika polszczyzny odznaczają się szeregiem cech formalnych (słowotwórczych, fleksyjnych, morfologicznych, fonologicznych) obcych słownictwu rodzimemu.

Nie wszystkie one wydają się konieczne. O zastąpieniu wydumanego „monitoringu” rodzimym „pilnowaniem” już wspomnieliśmy. „Kontroling” to po prostu nadzór produkcji, stąd można sobie darować tę dawkę snobizmu. Natomiast w przypadku „joggingu” wiadomo, iż Polacy „biegali” dużo przed pożyczeniem tego angielskiego wyrazu.

W dobie komputeryzacji trudno nie wspomnieć o słownictwie z nią związanym. Obserwujemy tutaj ciekawe wahania. Wyraz „Internet” jest jak najbardziej potrzebny. O bogactwie języka mówiących świadczy jednak istnienie synonimów. Ostatnimi czasy ukazała się bardzo ciekawa książka, „bestseller”, by użyć trafnej pożyczki (dosłownie -najlepiej sprzedawany), pod tytułem „S@motność w sieci”. Oczywiście nie chodzi tutaj o przygody rybaka, lecz akcja ma miejsce właśnie w Internecie. Pojawiło się zatem, obok wyrazu obcego, zapożyczenie semantyczne, polegające na rozszerzeniu znaczenia wyrazu rodzimego tak, by mógł on określać nowe zjawisko techniczne.

Jeśli mimo czyichś próśb muszę coś zakończyć, odmówić czy pozostać przy swoim zdaniu, to, zgodnie z innym nowym i modnym wyrazem, jestem „asertywny”. Słowo pochodzi z psychologii, jednak często używa się go w nienaukowych wypowiedziach. A nie jest to konieczne, bowiem na co dzień wystarczy rodzima „stanowczość”. J. Miodek podaje zabawny przykład użycia analizowanego terminu: „Proszę o asertywny stosunek do ekipy remontowej”. Sformułowanie to jest po prostu śmieszne i rażące pod względem stylistycznym. Bądźmy więc w kontaktach towarzyskich „stanowczy”, a asertywność zostawmy psychologom.

Swoje rozważania zakończę zwróceniem uwagi na wyraz, który Andrzej Markowski w „Praktycznym słowniku wyrazów obcych…” określa jako nadużywany i modny. Początkowo dotyczył on sprzętu komputerowego. Jeśli jakieś dwa urządzenia elektroniczne można połączyć i funkcjonują one razem (np. skaner z komputerem), to są one kompatybilne. Następnie jednak jego używanie poszerzyło się znacznie, wypierając takie słowa, jak „pasujący”, „dopasowany”, „współdziałający” czy „zgodny”. Oddajmy zatem komputerom, co elektroniczne, a zachowajmy dla siebie wielość synonimów. Dziękuję.

 

Imię i nazwisko: Data:

Klasa:

 

KONSPEKT

Temat: Pożyczki, wyrazy obce w kontekście dawnej i współczesnej polszczyzny. Omów na wybranych przykładach.

I .Literatura podmiotu:

1. Własne przykłady.

 

II. Literatura przedmiotu:

1.Cienkowski, W. Język dla wszystkich. Część druga, Warszawa 1980, rozdział Wyrazy obce i wpływy obce w języku polskim.

2.Encyklopedia wiedzy o języku polskim, praca zbiorowa pod red. S. Urbańczyka, Wrocław 1978, hasła: Zapożyczenia, Wyrazy synchronicznie obce, Kalka językowa.

3.Markowski, A. Tyle trudnych stów. Praktyczny słownik wyrazów obcych używanych w prasie, radiu i telewizji, Warszawa 1995.

4.Miodek, J. Rozmyślajcie nad mową!, Warszawa 1998.

 

III. Ramowy plan wypowiedzi:

1)Określenie problemu:

* Przenikanie do rodzimego języka obcych wyrazów, elementów wymowy, związków frazeologicznych czy też układów składniowych przeważnie budzi niepokój jego bardziej świadomych użytkowników. Czy aby uzasadniony?;

2)Kolejność prezentowanych argumentów (treści):

*historia Polski i zapożyczenia;

*kalki językowe w mowie polskiej;

* ocena użycia w języku polskim wyrazów obcych( odpowiedź na pytania):

  • Czy jest on faktycznie niezbędny?

  • Czy nie ma żadnego polskiego odpowiednika?

  • Jeśli nie ma, czy w miejsce obcej formy można wstawić taką, która oparta została na rodzimych elementach?

* zapożyczenia w języku współczesnym;

* doba komputeryzacji i słownictwo z nią związane;

3)Wnioski:

*swoje rozważania zakończę zwróceniem uwagi na wyraz, który Andrzej Markowski w „Praktycznym słowniku wyrazów obcych…” określa jako nadużywany i modny; początkowo dotyczył on sprzętu komputerowego; jeśli jakieś dwa urządzenia elektroniczne można połączyć i funkcjonują one razem (np. skaner z komputerem), to są one kompatybilne; następnie jednak jego używanie poszerzyło się znacznie, wypierając takie słowa, jak „pasujący”, „dopasowany”, „współdziałający” czy „zgodny”; oddajmy zatem komputerom, co elektroniczne, a zachowajmy dla siebie wielość synonimów;

 

 

………………………………………………….. podpis własnoręczny